Odwiedziło nas:

logo gazeta górniklogo gazeta hajerfakty
zig-z ag.prv.pl

Korona Polskich Ultramaratonów zdobyta!!!

Trud, pot, znój, krew, upadki i wzloty, tak w skrócie można opisać przebiegnięte kilometry i zdobywanie mety na kolejnych biegach do Korony Polskich Ultramaratonów.

W mojej krótkiej dziesięcioletniej przygodzie z bieganiem po zdobyciu Korony Polskich Półmaratonów i Maratonów, zrodził się pomysł, by zrealizować przebiegnięcie wszystkich biegów zaliczanych do KPU.

Pierwszym wyzwaniem do osiągnięcia celu był start w Biegu Rzeźnika na dystansie 80 km, który odbywa się po bieszczadzkich szlakach. Aby wystartować w biegu, trzeba było być wylosowanym. W biegu startuje się parami. 11 czerwca 2017 r. wystartowaliśmy w biegu z Darkiem Zawadzkim, był to nasz debiut na tak długim dystansie. Mogę stanowczo stwierdzić, że debiuty są najlepsze. Pierwsza dycha, półmaraton, maraton, bieg ultra na coraz to dłuższym dystansie, biegniesz i nie kalkulujesz, pracują nogi a nie głowa. Czy wystarczy mi sił, czy zdążę w limicie, czy złamię jakąś barierę czasową. Po prostu biegniesz. I tak z Darkiem dobiegliśmy do mety, gdzie na 532 pary zdobyliśmy 30 miejsce z czasem 11h29min. Przeogromne szczęście i zadowolenie, że ukończyliśmy bieg i jeszcze do tego taka lokata!

Bieg 7 Dolin 100 km na Festiwalu Biegowym w Krynicy Zdrój. Debiut na biegu stukilometrowym. W drodze na Wielką Przechybę przeżywam kryzys, pojawiają się myśli o zakończeniu biegu na Wielkiej Przechybie. Ale przezwyciężam kryzys i biegnę dalej. Teraz po doświadczeniach z zawodów, które zaczynają się w nocy o północy czy godzinie trzeciej, czwartej nad ranem, wiem że mój organizm tak reaguje na zmiany pory z nocki na dzień. Muszę przez to na spokojnie przebrnąć i później walczę dalej. Ostatnie 10 km do mety biegnę na endorfinie i dopaminie, które buzują mi w głowie. Wiem, że ukończę bieg i do tego złamię założony czas poniżej czternastu godzin. Upragnina meta!!! Medal i co najważniejsze na mecie, to że na mnie czeka najbliższa rodzina, żona i syn.
Następny bieg, do którego trzeba być wylosowanym. Udaje mi się dostać do biegu za pierwszym podejściem. Trasa biegu z Jakuszyc do Karpacza, począwszy od Szrenicy czerwonym szlakiem po szczytach Karkonoszy, łącznie z wejściem na Śnieżkę. Proste, prawda? Zawody odbywaja się 8 marca. Prawie 54 km do pokonania w bardzo srogiej scenerii zimowej. Mróz, silny wiatr, mmóstwo śniegu, dają tego dnia popalić! Pierwsze zimowe wejście na Śnieżkę. ZUK, zimowy Ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego – zaliczony.
Niepokorny Mnich, prawie 97 km, najdłuższy bieg rozgrywany podczas Biegów w Szczawnicy. Podczas tego biegu zaliczam upadek na zbiegu na ok. 20 km, poobijane kolano i ręka. Podczas zbiegów kolano boli, ale na podejściach wytrzymuję, zaczyna się walka. Myślę o przerwaniu biegu, bo nie dam rady. Ale z upływającymi kilometrami i czasem, siłą charakteru prę do przodu. Od Czerwonego Klasztoru, Sromowce Niżne zaczyna się dziesięciokilometrowy odcinek biegu wzdłuż Dunajca do mety w Szczawnicy. Odcinek ten nazwany testem charakteru dla biegaczy. Wtedy myślałem, że to był prawdziwy test dla mnie, ale nie wiedziałem, że przede mną będzie jeszcze jeden taki test na biegu. Meta w Szczawnicy!!!
Supermaraton Gór Stołowych. Piękny bieg, wspaniała pogoda i krajobrazy. Pierwszy raz w górach Stołowych, to i czas na robienie zdjęć. Startuję w biegu z Mateuszem i Darkiem. Trasa 51 km ultra maratonu malowniczymi trasami nie przyspożyła bólu, tak więc nastepnego dnia zdobywamy Strzeliniec, którego brakowało na trasie z powodu obostrzeń covidowych.

Czas na bieg z gatunku trudu, znoju i potu! 15 sierpień 2020 r., środek lata, temperatura ponad 30 stopni. Start w Chudym Wawrzyńcu w Rajczy, meta w Ujsołach. Po drodze Wielka Racza, Wielka Rycerzowa, Oszust, Trzy Kopce, Rysianka, Lipowska – do pokonania prawie 83 km, +/-3800 metrów przewyższeń. Na trasie tylko dwa punkty żywieniowe. Brak wody, brak możliwości uzupełnienia elektrolitów dało mocno znać już po 40 km biegu, gdzie zaczęły mnie dopadać skurcze. Żadnego strumyka na trasie. Trasa technicznie trudna, bardzo strome podejścia jak i zbiegi. Ten bieg mnie pożądnie ściorał. Skurcze do końca biegu były moim ,,partnerem”, nie chciały odejść! Do tego potężne pęcherze na stopach, które jeszcze dwa dni po biegu nie pozwalały mi na normalne funkcjonowanie. Udało się dokończyć bieg, ale nie wiem sam jak to zrobiłem. Czas 14 h34 min.

Siódmy bieg do Korony Ultramartonów Polski to start w Łemkowyna Ultra Trial na dystansie 150 km i przewyższeniu +5860/-+5970 metrów! Dziś po przebiegnięciu tego biegu, mogę napisać, że każdy biegający ultra musi go mieć w swoim cv biegowym. Start w Krynicy Zdrój, sobota 1.15 głównym szlakiem beskidzkim do Komańczy, gdzie metę osiągam w niedzielę ok. 4 rano. Po 26 h i 44 min. Stało się faktem przebiegnięcie najdłuższego dystansu w dotychczasowej historii mojego biegania. Super bieg, doskonała organizacja, świetny wolontariat na punktach żywieniowych! No i kibice, znajomi, którzy byli na trasie. Specjalne podziękowanie dla Darka Krause za wsparcie na trasie i zdjęcia. Punkt żywieniowy i kontrolny w Iwoniczu Zdrój robi takie wrażenie że, ciary przechodzą. Spotykam znajomych Zosię , Janusza, Dariusza i Darka. Po 16 godzinach na trasie, chce się biec, bo każdy nastepny kilometr przybliża mnie do celu. Jest i meta, medal w kształcie dzwonka, bluza finiszera dla każdego, który ukończył bieg, satysfakcja i duma z siebie!

W zdobywaniu KUP, trzeba być cierpliwym! Ultra Granią Tatr, bieg z najwyższej półki, organizacyjnej i przygotowania fizycznego zawodników. Bieg odbywa się co dwa lata i trzeba mieć 12 pkt. ITRA w trzech ultramaratońskich biegach górskich, żeby się zgłosić do losowania. Chętnych każdorazowo jest po 800-900 biegaczy, a w zawodach może wystartować tylko 350 osób (decyzja TPN). Ja zostałem wylosowany za trzecim razem, także trochę zeszło, żeby dostać się na zawody. Może i dobrze, bo frycowe płaciłem na innych biegach. W biegu wystartowałem z Karolem, Mariuszem i Krzysztofem. Start na ,,rogatkach” doliny Chochołowskiej. Do pokonania mieliśmy 71 km i ponad 5000 metrów przewyższeń. Po drodze 9 dwutysięczników. Od Tatr Zachodnich – Wołowiec, Starorobociański Wierch przez Ornak, Czerwone Wierchy, Kasprowy Wierch po Tatry Wysokie – Krzyżne. Po 13 h i 40 min. Dobiegam do mety w Kuźnicach. Cały i zdrowy, bez urazów, kontuzji i innych rzeczy, które się przydarzają podczas zawodów. Czas, który osiągnąłem, pozwolił mi zająć 84 m./334 os. startujące. Motywujące, by za dwa lata spróbować przebiec ten bieg w 12 godzin? Medal i bluza finiszera jest moje!!!

Coraz bliżej realizacji celu. Start w ostatnim Ultramaratonie Karkonoskim na dystansie 52 km. Na starcie w Szklarskiej Porębie, pod dolnym wyciągiem na Szrenicę, ponad 300 biegaczy, wśród nich Mariusz i Krzysztof. Pogoda podczas biegu nam dopisała, jedynie na szczytach nieźle dmuchało zwłaszcza na Śnieżce. Na zbiegu za Śląskimi Kamieniami nazbierałem niezłych szlifów na ręce i nodze, ale najważniejsze, że kolana nie ucierpiały. Taki upadek zawsze deprymuje, ale i też daje ,,kopa” na spamiętanie. Na Śnieżce byłem po 4 godzinach a na mecie po 3 godzinach. Tak więc bieg z tendencją zwyżkową, czym dalej tym lepiej. Był oczywiście dylemat, czy dać z siebie wszystko czy się oszczędzać, ponieważ w głowie był już start w Kaliskiej Setce za dwa tygodnie. Cel osiągnięty i dziewiąty ultra zdobyty!

Kaliska Setka, 100 km na asfalcie. Jedyny taki ultra w całym cyklu KUP. Najstarszy rozgrywany ultramaraton w Polsce na trasie atestowanej przez PZL. Bieg odbywał się na pętli 2 x 2,5 km. Tak więc przez 100 km, przebiegłem 40 razy, tam i z powrotem wzdłuż płynącj rzeki Prosny, poznając uroki znajdujacej po obu stronach ścieżki asfaltowej, roślinności! Na tym biegu dopiero doznałem co to jest test charakteru! Asfalt, dystans, monotonia, jedno i to samo. Start, 2,5 km nawrót, 2,5 km, nawrót itd. itd. Limit czasowy ukończenia biegu to 12 h i 30 minut. Za wolno nie można biec za szybko też, bo braknie siły, czy nastapią inne kłopoty. Nogi pracują i głowa też, przychodzą myśli może uda się złamać magiczne 10 godzin, tak jest do ok. 50 – 60 km. A może jednak tak biec, by tylko ukończyć bieg 70-80 km. Po 80 km nogi już były trochę zlatane, zwłaszcza stopy płonęły, ale wiedziałem, że tego już nie wypuszczę. Widząc, że jedni zawodnicy przechodzili do marszu, dodawało mi to wigoru i cały czas biegłem, zwłaszcza, że tych zawodników wyprzedzałem. I tak do końca, nawet jeszcze przed ostatnim nawrotem udało się przegonić dwóch zawodników, co pozwoliło mi awansować na 11 miejsce, open w klasyfikacji M 40 byłem 6. Czas na mecie 10 godzin 21 minut i 20 sekund jest moim rekordem życiowym na 100 km i chyba nigdy więcej nie będę chciał go poprawiać. Przebiegnięcie dwóch maratonów i prawie jednego półmaratonu o jednym razie w zupełności mi wystarczy. Kolana i stopy bolały i piekły przez dwa dni! Na mecie ogromne zadowolenie z ukończenia biegu i zdobycia Korony Polskich Ultramaratonów!!! MAM TO !!!



W dziesięciu biegach przebiegłem w sumie 841 km i zajęło mi to 5 dni 8 godzin 49 minut i 38 sekund. Koronę zdobywałem od 2017 r. do 16.10.2021r. Warto było! Oczywiście na treningach to tysiące kilometrów, multum czasu, poświęcenia, trudu i potu. Teraz czas na regeneracę i snucie planów na przyszły sezon, który pokaże ile można jeszcze złamać granic wytrzymałości mojego organizmu.

Korona jest moja!!!
Do zobaczenia na trasach biegowych!!!

Fascynacja kopalnią i pasja tworzenia

135 lat istnienia, to dobry przyczynek do tego, aby poświęcić jubilatce trochę czasu i miejsca. A mowa tu o kopalni „Marcel” zwanej kiedyś oficjalnie, a dziś potocznie „Ema” w Radlinie. Mowa o kopalni skonsolidowanej w Kopalni Węgla Kamiennego ROW, a należącej do Polskiej Grupy Górniczej S.A. Jej długa historia wymagałaby przestudiowania obszernej monografii, bo nie sposób ją zaprezentować na łamach tegoż folderu. Ale, zapraszając do lektury, oddajmy głos historycznym faktom.

Pierwsze wzmianki o kopalni pochodzą z 1857 r. chociaż jej uruchomienie datuje się dopiero na 13 listopada 1883 r., kiedy to z szybu „Mauve” drążonego równolegle z szybem „Grundman” pozyskano pierwsze tony węgla, z głębokości ponad 120 m. Szyb „Mauve” obecnie nosi nazwę „Wiktor”, a „Grundman” od 11 grudnia 1925 r. - „Antoni” . Pomimo faktu pozyskania pierwszego węgla z szybu „Mauve” - pierwszą wybudowaną wieżą szybową w kopalni była wieża wybudowana w 1890 na szybie „Grundman”. I ona widnieje jako jedyna na fotografiach z tamtego okresu, aż do 1915 r. Koła na stalowej, obmurowanej cegłą wieży, w ruch wprawiała maszyna parowa. Urobek na powierzchnię ciągniono w wozach kopalnianych, sześciopiętrowymi klatkami aż do roku 1938, kiedy klatki zastąpiono naczyniami skipowymi o pojemności 4,8 t. Dopiero 25 lat później, bo w 1915 r. wybudowano nad otworem szybowym o nazwie „Mauve” (do 1936 r. „Fryderyk – Wiktor, a od 1936 r. „Wiktor”), zaprojektowaną dla kopalni Rymer przez berlińczyka Hansa Poelzika, wieżę szybową. Tą wieżę wyposażono już w, zabudowany w jej głowicy, silnik elektryczny firmy Siemens Schucert z częścią mechaniczną firmy Linke Hoffmann. Te dwa szyby pełniły swą rolę do lat pięćdziesiątych XX w, kiedy okazało się, że przy rozwijającej się i podnoszącej wydobycie kopalni stanowią nieefektywne i wąskie gardło w wydobywaniu węgla. Szybko zdecydowano więc o budowie szybu trzeciego, bez przerywania wydobycia i eksploatacji dwóch już istniejących szybów „Wiktor” i „Antoni” W latach czterdziestych rozpoczęto drążenie szybu oznaczonego jako Szyb III. Szyb o średnicy 7 m podzielono na dwa niezależne przedziały z dwoma parami naczyń skipowych o pojemności 10 i 12,5 tony, napędzanych odrębnymi silnikami elektrycznymi Szyb III zwany potocznie (nie wiem czemu) szybem „Julia” zaznaczył swą obecność na horyzoncie stalową wieżą szybową w 1955 r. i na stałe wkomponował się w krajobraz górniczego Radlina. Gdy nowy szyb przejął na siebie ciężar wydobycia w kopalni, której nazwę z „Ema” na „Marcel” zmieniono w latach powojennych 1 maja 1949 r., w latach sześćdziesiątych rozebrano wieżę szybową szybu Grundman (do 1936 r. „Milly-Antonie”, a od 1936 r. „Antoni”), zdemontowano maszynę parową i nad istniejącym otworem szybowym wybudowano nowoczesną wieżę o konstrukcji struno-betonowej z maszyną elektryczną w głowicy. Ale wracając do szybu III -to widoczne z daleka, o średnicy 6,5 m, kręcące się koła, oznajmiały przez całe lata, że „gruba fedruje”. I tak pozostało do dziś. Mieszkańcy Radlina bardzo dużym sentymentem darzą kopalnię, z którą starsze pokolenie wiązała praca i mieszkanie w familoku. Bardziej wtajemniczeni i interesujący się kopalnią wiedzą jednak doskonale, że stanowiący zasadniczą część wydobycia urobek z partii marklowickiej transportowany jest upadową odstawczo-transportową, którą oddano do użytku w marcu 2008 r. Jej wylot znajduje się w południowej części budynku nadszybia szybu III. Tu zbiegają się nadawy węgla z Marklowic i z Marcela. Stąd dwoma taśmociągami transportowany jest on do budynku sortowni Zakładu Przeróbki Mechanicznej. Zafascynowany szybem, kopalnią oraz elementami dawnej i współczesnej inżynierii postanowiłem ukazać ten interesujący fragment kopalni w postaci wykonanej makiety prezentującej szyb III i towarzyszącą mu infrastrukturę. Przyjęta przeze mnie skala 1:100 pozwoliła mi w miarę wiernie odtworzyć wiele szczegółów. W porównaniu do wykonanej przed dwoma laty makiety cechowni, obecnie tworzona postawiła przede mną dużo większe wymagania z zakresu wielu dziedzin wiedzy technicznej i umiejętności manualnych. Rozpoczęcie prac poprzedziło wnikliwe studiowanie historii kopalni, przejrzenie zachowanych fotografii i grafik oraz dokładne zapoznanie się z dokumentacja udostępnioną życzliwie przez kierownictwo oddziału szybowego. Tu wiedza, doświadczenie i okazana pomoc okazały się nieodzowne dla poznania szczegółów pracy urządzeń szybowych i realizacji bardzo trudnego wyzwania -budowy dynamicznej makiety szybu III. A dlaczego sformułowanie – dynamicznej? A dlatego, że w budowanym modelu szybu wprawiłem w ruch wszystkie zasadnicze jego elementy. W pierwszym etapie budowy makiety, gdy miałem już wizję jej kształtu, skonstruowałem dwa napędy z silnikami elektrycznymi dla przedziału wschodniego i zachodniego szybu. Ich szybkość obrotowa regulowana jest płynnie poprzez odpowiednie sterowniki. Dla zbudowania koła pędnego ( siedem metrów średnicy w oryginale) wykorzystałem podzespoły z „wyzłomowanych” magnetowidów VHS. Każda z maszyn napędowych stanowi odrębny moduł i umieszczona została w zbudowanym ze sklejki budynku maszynowni. Skonstruowane przeze mnie maszyny wyciągowe napędzane są dwunastowoltowymi silniczkami elektrycznymi - gdzie dla porównania kopalniany kolos (2,5 tys kW zasilany jest pośrednio z sieci 6 KV, i pracuje w układzie Leonarda, z zastosowaniem przetwornic i wzbudnic dla płynnej regulacji jazdy naczyń skipowych. W rzeczywistości tymi potężnymi maszynami, ze specjalnych kabin, sterują maszyniści wyciągowi, a w moim przypadku są to plastikowe figurki umieszczone w miniaturowych kabinach. Sporym problemem było wykonanie kół naprowadzających liny na wieży szybowej. Ich pierścienie zostały wytoczone z brązu, a następnie zaopatrzone za pomocą kleju epoksydowego w sprychy i wał. Na wieży szybowej zabudowałem czerwone ledy sygnalizujące obrys szybu oraz suwnicę ramową na wieńcu szybu. Na wieżę szybową, z budynku nadszybia prowadzą wielostopniowe drabinki, których wykonanie z ogromną ilością stopni wymagało sporej cierpliwości. Odkryty dla obserwatorów budynek nadszybia zawiera wewnątrz, podobnie jak wieża szybowa, suwnicę ramową, nawiewy ciepłego powietrza, jak i rynny odbierające węgiel ze skipów oraz przeszkoloną kabinę operatora. Budowanie wieży szybowej, ze zgromadzeniem niezbędnych materiałów zajęło mi ponad dwa lata pracy. Ale dziś z satysfakcją mogę powiedzieć, że warto było. Każde uruchomienie pracy nawrotnej silników w moim przypadku sygnalizowane jest dźwiękiem. Efekt pracy szybu, jaki udało mi się uzyskać jest naprawdę imponujący.. Dokładność, i brak tolerancji dla niechlujstwa i pośpiechu zaowocowały bardzo precyzyjnym prowadzeniem lin szybowych i naczyń skipowych w wykonanych przeze mnie prowadnikach. Cała konstrukcja wykonana została metodą łączenia lutem blach miedzianych i ocynkowanych oraz prętów – topników z brązu o przekroju 2 i 3 mm. Makieta została podświetlona ledami różnej barwy i mocy, w zależności od oświetlanego elementu. Dla zobrazowania pracy ruchomych urządzeń skipowych wykonałem szkielet rury szybowej poniżej zrębu, sięgający 50 cm pod blat makiety. W ten sposób po uruchomieniu zasilania i automatycznego sterowania możemy obserwować kręcące się koła silników, kół na wieży szybowej oraz pracę przesuwających się w skipów w rurze szybowej. W rzeczywistości naczynia skipowe opuszczane są na poziom 800 m w przedziale zachodnim i na 400 m w przedziale wschodnim. Chociaż do ukończenia makiety zostało jeszcze do wykonania sporo pracy, to już dziś mam satysfakcję z jej efektów. A to jest chyba najważniejsze. Niebawem na makiecie pojawią się fragmenty przenośników taśmowych, kopalniane wozy, szpule kabli, chodniki, drzewa, latarnie i węzeł kolejowy z pociągiem zestawem transportowym. Zapytany przez kogoś z ironicznym uśmiechem na twarzy – dlaczego to robię? Czy nie mam co robić? Czy nie szkoda mi czasu? Odpowiadam – z biegiem lat szkoda mi co raz bardziej upływającego czasu na to, by nie robić nic twórczego. Szkoda mi czasu na „fejsa” i bezwartościowe seriale. Szkoda mi go na jałową niekiedy wymianę zdań. Sam planuję własne zajęcia, które nie wymagają przetargów, ani czasochłonnych procedur. A poza tym praca koncepcyjna, praca konstruktywna daje mi spełnienie, ćwiczy umysł i daje poczucie samorealizacji. Nie mówię już o satysfakcji, jaką daje mi posiadanie oraz dzielenie się co raz większą i ugruntowaną wiedzą na temat kopalni, w której spędziłem trzydzieści sześć lat - na temat kopalni, która każdorazowo wraca podczas rodzinnych i koleżeńskich spotkań. Słowa – nudzę się, bo nie mam co robić – dla mnie nie istnieją. I na koniec - mam tylko nadzieję, że makieta szybu nie podzieli losu wykonanej wcześniej makiety cechowni, która do tej pory nie znalazła docelowego miejsca na ekspozycję i dziś znana jest więcej z opowiadań, publikacji i telewizyjnych reportaży, aniżeli z oglądania w rzeczywistym kształcie.
Więcej na temat mej pasji www.zzgmarcel.pl hobby, galeria, artykuły,
https://tvs.pl/tv/kalejdoskop-regionow-wydanie-24-11-2017
kontakt: grubaema1@wp.pl

Bronisław Capłap

VIII Rybnicki Półmaraton Księżycowy

Święto biegania w Rybniku o blasku księżyca.

24 czerwca po raz ósmy odbył się Rybnicki Półmaraton Księżycowy. Na starcie zameldowało się prawie 1300 biegaczy, którzy walczyli na dystansie półmaratonu, indywidualnie i zespołowo w ,, Sztafecie firm” i ,,Maraton Dwóch Serc”. Miejsce startu i meta zawodów umiejscowione były obok kąpieliska Ruda. Jak w poprzednim roku biegacze mieli do pokonania trzy pętle po 7 km, ulicami Rybnika. Od razu od strzału startera, którym był prezydent Rybnika, Jarosław Kuczera, zaczęła się ostra rywalizacja na dystansie 21 kilometrów. Zaraz na samym początku biegu, biegacze mieli do pokonania prawie 300 metrowy podbieg, ulicą Gliwicką. Święto biegania w Rybniku o blasku księżyca, przyciągnęło na trasę wielu kibiców, którzy zagrzewali dopingiem biegaczy do walki. Największa ilość kibiców była na rybnickim rynku, gdzie każdy z zawodników dostawał dodatkowej energii przy tak fantastycznym dopingu. Najszybszym biegaczem został zawodnik z Kenii, Too Silas Kiprono z czasem 1h 08,49min. Najszybszy Polak, Kamil Czapla, uplasował się na siódmej pozycji z czasem 1h 12,38min. Wśród pań wygrała Polka, Dagmara Handzlik z czasem 1h 17,33min., ustanawiając nowy rekord Rybnickiego Półmaratonu Księżycowego. W VIII Rybnickim Półmaratonie Księżycowym, wystartowała liczna grupa biegaczy, którzy na co dzień pracują lub pracowali w kopalni Marcel: Dariusz Krause, Piotr Pilśniak, Dariusz Zawadzki, Zenon Niedźwiedzki oraz Arkadiusz Kubik. Najlepszy czas wykręcił Mateusz Mrówka – 1h16,54min., który zajął 11miejsce open a w kategorii M20, był czwarty! Wśród startujących zawodników z Polski, Mateusz zajął bardzo dobre czwarte miejsce! Gratulacje dla Mateusza! Oprócz Mateusza, który jest członkiem ZZG w Polsce PGG KWK ,,Marcel”, związek reprezentowali, poprawiając swoje rekordy życiowe na dystansie półmaratonu: Krzysztof Wojciechowski – 1h32,30 min. open 88m. w M40 – 24m./215os. i Grzegorz Gadaj – 1h40,08min. open 203 w M 30 74m./255os. Bieg ukończyło 837 osób.

Wszystkim startującym w VIII Rybnickim Półmaratonie Księżycowym wielkie gratulacje!



GALERIA ZDJĘĆ

Krzysztof Wojciechowski

Cechownia, która hipnotyzuje

W swym krótkim bytowaniu na liczącym miliony lat świecie, wielokrotnie stawiamy sobie cele, formułujemy dążenia i podejmujemy różne wyzwania. Gdyby tak nie było, to niemalże w każdej materii panowałby chaos, a życie traciłoby sens. Żyjemy wśród ludzi - ludzi wielkich i małych - jak rzeczy których dokonali.

Z kopalnią "Marcel" związany jestem od ponad trzydziestu lat, a w Radlinie mieszkam od urodzenia. Zawsze łączyłem pracę zawodową ze swymi pasjami. Poza godzinami pracy montowałem niegdyś rozdzielnie w "Elrowie", a w domu budowałem wzmacniacze lampowe i naprawiałem czarno-białe telewizory. Sklejałem też modele z papieru, a później ze sklejki. To na początku lat dziewięćdziesiątych były dyrektor kopalni J. Materzok, niezły znawca dobrej fotografii i mecenas tradycji i historii kopalni, zrobił ze mnie fotografa i redaktora zakładowej gazety "Przegląd kopalniany". Jemu dziś zawdzięczam, że obudził we mnie pasję poznawania i dokumentowania oraz, że otworzył przede mną szerokie horyzonty poznawcze. Dla celów redakcyjnych, ale też i ze zwykłej ciekawości przeprowadziłem dziesiątki wywiadów z ciekawymi ludźmi. Szczególnie mnie interesowały i motywowały te, z najstarszymi pracownikami kopalni i mieszkańcami Radlina. Zdobywane informacje były dla mnie bezcenne i wnosiły wiele w moją wiedzę na temat funkcjonowania kopalni oraz panujących zwyczajów i tradycji. Od lat fascynowała mnie historia Radlina i kopalni. Urzeczony dziełem ludzkich rąk nie mogę zrozumieć mechanizmów minionych lat, które nosiły zarzewie niszczenia wszystkiego, co było wytworem przeszłości - bez względu na wartość historyczną, bo ważniejsze były aspekty polityczne, bądź inne mniej mi znane. W ten sposób właśnie z mapy architektonicznej Radlina zniknęły górnicze osady, znikały "chlywiki" i inne budynki przy familokach, wpisane w ich funkcjonalne istnienie. We wszystkim, co potrafi zachwycić dopatruję się udziału ludzi utalentowanych, o nieprzeciętnych umiejętnościach i wyobraźni. To właśnie oni i to, co stworzyli budziło i nadal budzi we mnie ogromny szacunek i uznanie.
Dla mnie prawdziwym, miejscowym dziełem sztuki, wyrażającym najwyższy kunszt w architekturze jest, a w zasadzie był, budynek cechowni kopalni "Emma" sprzed stu lat, wraz z towarzyszącą mu infrastrukturą. Dlaczego - był? A dlatego, że niewiele z niego pozostało z czasów jego świetności.
A trzeba pamiętać, że cechownia w kopalni zawsze była miejscem wyjątkowym, o szczególnym charakterze i przeznaczeniu. Dziś z zabytkowych zabudowań ocalała łaźnia i fragment cechowni. Niepowtarzalnego charakteru cechowni nadaje podwieszany sufit oraz ołtarz z obrazem olejnym św. Barbary i świadomość, że tu odprawiane były msze święte. Ten obiekt zawsze wprowadzał w zadumę i wzbudzał szacunek. Pomysł zbudowania makiety dawnej cechowni kopalni "Emma" - zrodził się kilkanaście lat temu - chociaż jego realizacja wydawała się karkołomna. Ostatecznie o wszystkim zdecydowało jedno zdjęcie sprzed stu lat, z kroniki SiTG KWK "Marcel". Postępy w pozyskiwaniu materiałów napawały dozą optymizmu i łamały bariery niemocy. Godzinami oglądałem budynek z zewnątrz i nie mniej czasu spędziłem w środku, oddając się zadumie i fascynacji. Wykonałem kilkanaście szkiców, mnóstwo obliczeń i kilkaset zdjęć obrazujących szczegóły budynku. Toczyłem rozmowy z najstarszymi pracownikami kopalni, którzy mnie zaskakiwali swą wiedzą, pamięcią i precyzją z jaką potrafili obrazowo opowiadać o kopalni sprzed lat. Nie ukrywali, że kopalnia dla nich była całym życiem, i do dziś mają do niej emocjonalny stosunek. Ale wracając do cechowni - to w niej zachowało się piękne drewniane sklepienie, które stanowi o niesamowitej jej atmosferze. Tu na siedmiu podwieszonych przęsłach ułożono 2000 desek stanowiących dziś poszycie. Pomiędzy nimi na stalowych prętach, wzmacniających elewacje, umocowano pięć pierścieni z insygniami górniczymi. Pręty wchodzą w ściany poprzez wytoczone finezyjnie drewniane "smoczki". W latach 60-tych dokonano przebudowy cechowni, pozbawiając ją symetrycznego wnętrza. Doskonale zachowana część podwieszanego sufitu znajduje się za zamurowaną jej częścią. Zdany od początku na własną inwencję i bazując na zgromadzonej dokumentacji, wykonanej w bardzo różnych skalach musiałem każdorazowo wszystkie wymiary sprowadzać do własnej skali, co nie było łatwe.
Przygotowania do rozpoczęcia prac trwały około dwóch lat. Cierpliwość, upór, właściwa i przyjęta organizacja pracy; determinacja ze wskazaniem priorytetów, systematyczność, wyobraźnia i fantazja połączone z umiejętnością przewidywania pozwalały na właściwy wybór i unikanie błędów. Przy budowie makiety nie wolno było sobie pozwolić na żaden pośpiech, brakoróbstwo, czy niechlujstwo. Każdą z czynności należało wpierw dokładnie przemyśleć, przewidując efekty. Od początku zdawałem sobie bowiem sprawę z tego, na co się porywam. Należało założyć, że zadanie jest nie lada wyzwaniem i wysoko stawia poprzeczkę - ale to właśnie lubię. Wiedziałem, że na efekt końcowy trzeba będzie długo czekać, ale to mnie nie zrażało – bo nikt mnie gonił i nie wyznaczał mi terminów. Na mym placu budowy wszystko zależało ode mnie. Sam odpowiadałem za swe błędy i sam miałem satysfakcję, gdy wszystko wychodziło. W każdej sprawie naradzałem się sam z sobą. Szkoda, że z trzech okien z pięknymi rozetami na elewacjach (dwa w cechowni) do dnia dzisiejszego przetrwało tylko jedno na zachodniej elewacji laźni nr 5, nad obecną bramą wejściową do kopalni.. Rozety, w postaci splecionych kręgów, stanowią obok stromych wieżyczek, chyba największą ozdobę budynku dawnej cechowni. Przez kolorowe szkła światło wpadało wprost do łaźni wypełniając ją kolorami tęczy. Podobną rolę pełniły okna w dachu przez które światło dzienne oświetlało w naturalny sposób jej wnętrze. Te wymieszane kolory tworzyły ciepły klimat tego przestrzennego pomieszczenia. Cała zachodnia ściana stanowi o kunszcie projektantów i realizatorów tego, jakże trudnego zadania. Takiego dzieła ludzkich rąk nie znajdziemy już nigdzie w Radlinie, ani w najbliższych miejscowościach. Dla ożywienia całości i nadania pewnej dynamiki i scenerii makieta została wyposażona w postacie wykonane z masy plastycznej, które znalazły swe „zatrudnienie” przy różnych pracach w rejonie cechowni. W ten sposób makieta nabrała dynamiki i niejako urealniła życie w tej części kopalni. Ważnym elementem całej infrastruktury są zbiorniki węgla posadowione tuż za wagą drobnicową kopalni "Emma". Wykonanie ich nie było to łatwe, bo należało uwzględnić , że w ich wnętrzu znajdowały się ukośne zsuwnie, po których węgiel zsuwając się trafiał do ustawionych pod nimi konnych wozów. Operatorem załadunku był każdy „węglarz”, który nadmiar lub niedobór węgla musiał odpracować łopatą na wadze. Nad wagą znajdowała się tablica z nazwą kopalni "Emma". Ta nazwa do dziś funkcjonuje w miejscowym nazewnictwie kopalni i miejscowości. Modele furmanek do przewozu węgla wykonałem wzorując się na starych fotografiach i materiałach archiwalnych, a przyległe ulice oświetliłem ledowymi latarniami. Dziś mogę powiedzieć, że zrealizowałem swoje wielkie życiowe wyzwanie i zachęcam do poznania obiektu będącego przedmiotem makiety z bliska, co pozwoli dojrzeć jej szczegóły. Warto na własne oczy zobaczyć tą ciekawą realizację architektoniczną, która – myślę, że w sposób atrakcyjny ujmuje muzealny dziś obiekt, jakim była dawniej cechownia kopalni „Emma” – obecnie „Marcel”. Czuję ogromną satysfakcję, że udało mi się w miarę wiernie odtworzyć budowlę sprzed stu lat i że inni mogą również nacieszyć oczy jej widokiem. Pytany zaś - Czy? i Gdzie? zamierzam wystawić swoją pracę - odpowiadam, że tak, a w pierwszej kolejności najlepszym miejscem byłaby izba tradycji lub inne pomieszczenie w kopalni "Marcel". Jednak w tym temacie jeszcze żadna decyzja nie zapadła. Dzisiaj model cechowni można zobaczyć w galerii na naszej stronie oraz w zaadaptowanej na „galerię” pralni bloku, w którym mieszkam.

Reportaż TVP KATOWICE

Bronisław Capłap

XIV Bieg rzeźnika

W biegu startują wyłącznie dwuosobowe drużyny, które w niezmienionym składzie muszą dotrzeć do mety.

11 czerwca o godz. 3.00 z Komańczy, wystartowali biegacze, żeby się zmierzyć z dystansem 80 km. Celem drużyn dwuosobowych była meta w Cisnej. Dodatkowym wymogiem biegu jest że zawodnicy z jednej drużyny nie mogą oddalać się na trasie od siebie na odległość 100 metrów. Bieg Rzeźnika jest jednym z najstarszych biegów górskich odbywających się na terenie Polski i jednym z trudniejszych. Trasa ultramaratonu wiedzie szlakami Bieszczadzkimi. Zawodnicy na początku biegu pokonują ok. 8 km ,,drogą utwardzoną” do Duszatyn, dalej czerwonym szlakiem zdobywają szczyty gór: Chryszczata, Przełęcz Żebrak, Wołosań – Cisna – Małe Jasło, Jasło, Okrąglik, Fereczata. Dalej ,,drogą Mirka” i przez kolejne szczyty: Paprotna, Rabia Skała, Okrąglik, Przełęcz nad Roztokami, Roztoki Górne, Rosocha, Hyrlata, Różki i dalej czerwonym szlakiem do Cisnej. Po wieczornych opadach, teren był rozmoczony i śliski, który na niektórych odcinkach biegu sprawia wiele trudności zawodnikom. Wchodzenie na szczyty i karkołomne zbiegi, powodują że zawodnicy muszą być bardzo skoncentrowani, pokonując ten ,,rzeźnicki dystans”. Tak wyglądał w wielkim skrócie, najdłuższy bieg w dotychczasowych startach Krzysztofa Wojciechowskiego przewodniczącego ZZG w Polsce PGG KWK ,,Marcel”. Wraz ze swoim partnerem biegowym Dariuszem Zawadzkim z drużyny „Radlinioki w biegu” zajął doskonałe 30 miejsce, kończąc bieg z czasem 11h29,43 min. W zawodach wystąpiła jeszcze jedna para z Radlina, która ukończyła Bieg Rzeźnika : Dariusz Krause z Jerzym Suchodolski , 13h52min., która zajęła ostatecznie 161 miejsce.
Do startu zgłosiło się 536 par z czego w limicie czasowym 16 godzin zmieściło się 393 par. Pozostałe 143 pary, albo nie zmieściły się w limicie na mecie, punktach kontrolnych lub z powodu urazu nie ukończyły biegu. Ta statystyka pokazuje o skali trudności tego biegu.

GALERIA ZDJĘĆ

Krzysztof Wojciechowski

Beskidzka 160 na Raty 19.11.2016r.

,,Piekło Czantorii”

Celem jaki postawiłem sobie przed startem w tych zawodach było ukończenie biegu, zdobycie 2 pkt. kwalifikacyjnych do ultra Granią Tatr 2017 oraz po cichu liczyłem na złamanie 12 godzin. Dodatkową niewiadomą było biegnięcie w ciemnościach, bo był to mój debiut w takich warunkach oraz dystans, którego jeszcze nie przebiegłem. Po uprzedniej odprawie przez organizatora, Artura Kuleszę, która odbyła się w pomieszczeniu dolnej stacji wyciągu na Czantorię, udaliśmy się na linie startu ultra maratonu – 63 km.


Na linii startu stawiło się 16 biegaczek i 95 biegaczy, którzy chcieli stawić czoła temu wyzwaniu. Dokładnie o północy nastąpił start do tego morderczego biegu. Od startu to się nabiegliśmy , że hej!
Po przebiegnięciu ok. 80 metrów od razu mamy podejście, które porządnie rozgrzewa nogi i płuca. Po pokonaniu pierwszego podejścia mamy pierwszy zbieg po błocie i kamieniach, które przykryte są liśćmi. Na trasie mamy do pokonania kawałek asfaltowej nawierzchni, ok. 1 km na której podczas pokonywania kolejnych pętli, będę się posilał i uzupełniał płyny. Po chwilowym można tak nazwać odpoczynku, zaczynamy dłuższe podejście, które całe pokryte jest błotem. Wchodzimy na wypłaszczenie trasy i po krótkiej prostej zbiegamy w dół. Cały czas trzeba być skoncentrowanym na zbiegach, bo podłoże jest bardzo zdradliwe. Dobiegamy do Czantorii Baranowa – parking (ok. 500 m n.p.m.), skąd zaczyna się szlak żółty na Małą Czantorię. Podejście jest długie i bardzo wymęczające. Trzeba być cierpliwym i wytrwałym, pokonywać następne metry, kilometry, żeby się nie podpalać tylko iść swoim tempem. To dopiero pierwsza pętla!

Po zdobyciu Małej Czantorii (865 m n. p. m.), zbiegam w kierunku górnej stacji narciarskiej na Poniwcu. Po ok. 1,5 km, skręcam ostro w lewo i zbiegam na wariata (tylko na III pętli, gdy jest już jasno) w dół w kierunku dolnej stacji narciarskiej na Poniwcu. Tutaj znajduje się pomiar czasu i punkt żywieniowy.
Do dyspozycji mamy ciepłą herbatę, wodę, isotonic i koffolę oraz coś na ząb: bakalie, banany, pomarańcze, ciastka itp. Czas na 12 km - 1h48min. Po uzupełnieniu bidonu, ruszam dalej. Nacieram teraz na ścianę o nachyleniu ponad 30%. Idziemy ok. 900 metrów pod wyciągiem na górną stację narciarską na Poniwcu. Przede mną punkciki światełek, które wspinają się na górę. Wchodzę na górę bez zatrzymywania się, co mnie bardzo buduje, że jest dobrze, jest moc! I tak będzie razy trzy!!!

Teraz moim celem i pozostałych zawodników jest dobiegnięcie/dojście do Wielkiej Czantorii (995 m n.p.m.). Po drodze mijam Chatę na Czantorii, po stronie czeskiej. Z Czantorii zbiegamy, czerwonym szlakiem granicznym z którego skręcamy w dukty leśne, które prowadzą nas do drogi asfaltowej w Wiśle Obłazieć. Po przebiegnięciu ok. 300 metrów, ostro skręcam w lewo i zaczynam bardzo długie podejście w kierunku górnej stacji na Czantorii (851 m n.p.m.). W drugiej połowie podejścia idę wzdłuż wyciągu orczykowego, prowadzącego na Czantorie. Tu na górze, czeka na biegaczy sędzia techniczny, który spisuje numery zawodników, dopingując nas i wskazując , gdzie mamy dalej biec. Skręcam w prawo i zbiegam nartostradą w kierunku dolnej stacji, kończąc jednocześnie pierwszą pętlę. Czas I pętli 3h30min. Jest dobrze! Tutaj znajduje się punkt kontrolny i żywieniowy, do którego trzeba zejść z trasy. Po pierwszej pętli nie zbiegam do ,,paśnika”. Dopiero po skończonej drugiej, zbiegam do ,,paśnika”, gdzie uzupełniam bidon, podjadam i przebieram ,,górna” odzież. Pod koniec drugiej pętli kończą się ciemności i biegniemy w świetle dziennym. Czas II pętli 4h. I dalej na trzecią pętlę! Teraz przynajmniej jest jasno i można na niektórych odcinkach puścić nogę. Na trasie spotkałem zawodników, którzy rezygnowali z dalszej walki na trasie. No cóż, szkoda! Pojawia się deszcz, warunki się pogarszają. Nie poddaje się i wszystko wskazuje że mogę pokonać te trasę poniżej 12 h. Jest wiara i to jest najważniejsze. Na ostatnim okrążeniu posiłkuje się już tylko żelami, które zawierają kofeinę. Przebiegam III pętle w 4 h. Jestem przy dolnej stacji o godz.11.25. Jestem pewien że to wystarczy żeby się na mecie stawić przed południem. Ostatnia prosta 1,4 km, to odcinek prowadzący pod wyciągiem na Czantorię. Odcinek o nachyleniu 25 – 36 %. I tu wkroczyliśmy do Piekła Czantorii!!! Aż tak gorąco nie było ale… Po przebiegnięciu 62 km, taki finisz! Zawodnicy resztkami sił, pokonywali kolejne metry. Turyści dodają otuchy dopingując ale nie ma już sił!. Widać koniec tego morderczego podejścia. Jeszcze 150 metrów i meta! Górna stacja Czantorii, meta, zdobyta!!! Nie ma siły na okrzyk radości. Jest tylko ból, znój i trud ale pokonałem 63 km i te górę.

Zadowolenie przychodzi jadąc wyciągiem w dół, widząc jak zawodnicy w dole,
brną do góry i pokonują kolejne metry PIEKŁA CZANTORII!!!
Czas 12h,45s. msc. Open M 31/95 os.

Krzysztof Wojciechowski

XXIV Międzynarodowy Bieg Uliczny oraz XXI

Mistrzostwa Polski Górników na 10 km

W niedzielne popołudnie 25 września br., odbyły się XXI Mistrzostwa Polski Górników na dystansie 10 km. Zawody zorganizowano w ramach XXIV Międzynarodowego Biegu Ulicznego w Knurowie, który od wielu lat cieszy się dużą popularnością wśród biegaczy oraz przyciąga zarówno zawodowców jak i amatorów tego sportu. Na starcie zawodów, które umiejscowione zostało przy hali MOSiR, stanęło 366 zawodników, wśród których nie zabrakło oczywiście pracujących górników jak i emerytów górniczych

Trasa biegu wiodła ulicami Szczygłowic i wokół terenów około kopalnianych KWK Knurów – Szczygłowice, gdzie wzdłuż trasy byli licznie zgromadzeni kibice dopingujący swoich bliskich i nie tylko. Prawdziwy podziw i aplauz wśród kibiców i innych zawodników wzbudził emerytowany górnik Józef Bednarz z Knurowa, który uczestniczył w górniczym bieganiu mając 81 lat! (rocznik 1935 r.)

W klasyfikacji generalnej knurowskiego biegu zwyciężył Anatolii Demyda (32,43 min.) z Ukrainy, drugi był Polak Mateusz Drąg z Tych (33,25 min.), trzeci metę przekroczył raciborzanin Tomasz Marcinak (33,29 min.) a czwartym zawodnikiem był Mateusz Mrówka z Radlina (33,48 min).

Wśród 78 startujących górników w zawodach, Mistrzem Polski został pracownik Kopalni ROW Ruch ,,MARCEL” Mateusz Mrówka, będący członkiem związku ZZG w Polsce KWK ,,Marcel”, drugi był Grzegorz Szulik z Jastrzębia Zdrój (34,31 min.) a trzeci Tomasz Winkler Marklowic (34,40 min.). Mateusz stanął również na podium, zajmując pierwsze miejsce w kategorii M 20.

Serdecznie gratuluję Mateuszowi tak wspaniałego zwycięstwa i życzę wytrwałości w treningach, realizacji swoich celów sportowych i dużo zdrowia. Liczę, że w przyszłym roku na tych zawodach nie tylko wygrasz i obronisz tytuł ale zwyciężysz w kategorii Open.


Przypomnijmy że w roku 2013 wystawiliśmy drużynę reprezentującą kopalnię ,,Marcel” w składzie: Krzysztof Wojciechowski (open 138 m. / górnicy 29 m.), Arkadiusz Kubik (66 m. / 14 m.), Jerzy Suchodolski (144 m. / 31 m.), Mariusz Grudecki (159 m. / 36 m.) oraz Dariusz Zawadzki (192 m. / 44 m.). Wśród górników w kategorii wiekowej M 30, mężczyzn w wieku 30 – 39 lat, Krzysztof Wojciechowski zajął III miejsce.

Biegamy, żeby poprawić sobie samopoczucie i zdrowie ale jak w każdym sporcie jest ten zastrzyk adrenaliny, chęć rywalizacji i sprawdzenia się na tle innych zawodników. Zawody te pokazały, że nigdy nie jest za późno, żeby rozwijać swoje pasje. Wśród członków naszego związku mamy wielu biegaczy i w przyszłym roku , będziemy chcieli wystawić drużynę reprezentującą ZZG w Polsce KWK ,,MARCEL” w zawodach z mistrzem Mateuszem Mrówką, który będzie liderem tej drużyny.

Do zobaczenia za rok na trasie górniczego biegania. Z górniczym pozdrowieniem ,,Szczęść Boże”.

Krzysztof Wojciechowski